Za
gazeta Rzeczpospolita
strona 5
data wydania 2004-09-18
"..W Gryficach przedsiębiorca zapłacił syndykowi za młyn z jazami, a potem dowiedział się, że do niego nie należą Do dwóch razy elektrownia IWONA TtousEwicz................................................................................................ Bogusław Fluderski kocha małe elektrownie wodne. Jedną miał na Prośnie. Urzędnikom z Wieruszowa zawdzięcza, że już jej nie ma. Kupił więc zapuszczony młyn i jazy na Redze w Gryficach. Od prawie roku nie może ruszyć z elektrownią. Przyczyny i tym razem są podobne. - Wydawało mi się, że gorzej niż w Wieruszowie trafić nie mogę. A jednak. W Gryficach spotkałem się z murem urzędniczej niechęci, niezrozumiałymi decyzjami i tzw. układami - wylicza Fluderski. O życiowym wyborze Bogusława Fluderskiego zadecydował przypadek. Kilka lat temu spotkał znajomego z rodzinnej Piły, który wybudował małą elektrownię na rzece. - Kiedy zobaczyłem tę elektrownię, poczułem, że tego szukałem całe życie - opowiada. Fluderski pochodzi z rodu młynarzy. Dziadek i ojciec mieli na Prośnie młyn wodny. W ludowej Polsce zostali z młyna usunięci, budowla popadła w ruinę. O zdewastowanym młynie także na Prośnie, obok wsi Kowa-lówka w gminie Wieruszów, Fluderski dowiedział się przypadkiem. Pojechał, zobaczył - i postanowił zbudować tam małą elektrownię wodną. A obok hotel, bo okoliczne łąki, mokradła i lasy przyciągają turystów i myśliwych. Kupił więc od gminy zrujnowany młyn z jazami i zaczął remont. Ale z jego planów nic nie wyszło (o kłopotach Fluderskiego pisaliśmy w Rz" w sierpniu 2003 r.), bo kładkami po jazach okoliczni chłopi jeździli na swoje łąki. Gmina uznała je za most i wystąpiła do sądu o unieważnienie umowy sprzedaży. Po roku szarpaniny Fluderski porzucił marzenia o stworzeniu nad Prosną turystycznej enklawy. Sprzedał nieruchomość i zaczął szukać nowej elektrowni. Niespodziewana umowa Młyn Gryfice niszczał od kilku lat. Należącym do upadłych Państwowych Zakładów Zbożowych majątkiem zarządzała syndyk Maria Januszewicz. W grudniu 2003 r. rodzina Fluderskich kupiła majątek byłych PZZ za prawie milion złotych. Pieniądze syndyk otrzymał bez zwłoki. Pomny doświadczeń z Wieruszowa, Bogusław Fluderski sprawdził wszystko bardzo dokładnie. Wiedział więc, że jedną z czterech turbin młyna dzierżawiła spółka Mała Elektrownia Wodna P i R. Zommer. W akcie notarialnym widnieje zapis oświadczenia syndyk Januszewicz, że wydzierżawiła spółce nieczynną małą turbinę i część pomieszczenia do czasu sprzedaży nieruchomości, czyli majątku PZZ". Dzień po podpisaniu aktu notarialnego syndyk poinformowała dzierżawców o wygaśnięciu umowy. - Byłem przekonany, że zastanę obiekt pusty. Na wszelki wypadek dałem dzierżawcom miesiąc na opuszczenie mojej własności, zatrzymanie turbiny, uporządkowanie terenu i zabranie rzeczy -opowiada Fluderski. Turbina stanęła 18 stycznia. Właściciel ogrodził teren, bramę zamknął. I poszedł do starostwa po pozwolenie wodnoprawne umożliwiające uruchomienie elektrowni. - Urzędniczka Jadwiga Arczyńska nawet nie spojrzała na dokumenty, gdy zapowiedziała mi, że pozwolenia nie dostanę - wspomina Fluderski. Jak się przekonał, wiedziała, co mówi. - Okazało się, że syndyk nie ujawniła u notariusza wszystkich umów obciążających sprzedawaną nieruchomość - opowiada właściciel młyna. Fluderski uznał to za próbę wyciągnięcia od niego pieniędzy za coś, za co już przecież raz zapłacił, kupując młyn od syndyka. W piśmie z lutego Piotr Zommer nie proponował już konkretnych kwot, ale współpracę zamiast wojny". W marcu jeszcze raz napisał do Fluderskiego o podjętej przez siebie i brata próbie demontażu urządzeń elektrowni. Próba nie powiodła się, bowiem brama wejściowa była zamknięta, a telefonu nikt nie odbierał. (...) Żal nam, że powyższa elektrownia musi być zdemontowana, choć mogłaby jeszcze kilkanaście lat produkować prąd, gdyż jest zalegalizowana i dochód może przynosić Panu, bez dodatkowych kosztów. Może warto zrewidować poglądy i podjąć rozmowy, do czego jesteśmy gotowi". Obcy na tym terenie - Próbowaliśmy rozmawiać z panem Fluderskim, dojść do porozumienia. Ale on tylko wszystkim grozi prokuraturą, a na dźwięk naszego nazwiska rzuca słuchawkę - tłumaczy Jerzy Zommer, ojciec obu dzierżawców, emerytowany inżynier, pionier małej energetyki i - jak sam się określa - działacz w środowisku właścicieli małych elektrowni". On także napisał w marcu do Bogusława Fluderskiego: Ludzie tego środowiska (właścicieli małych elektrowni wodnych - przyp. I. T.) przy takim sposobie Pańskiego bycia nie będą prawdopodobnie chcieli widzieć Pana w swoim gronie, a to byłoby już samobójstwo dla Pańskich zamierzeń i planów. Aby wyjść na szerokie i spokojne wody, proponuję Panu moją współpracę - bezinteresowną, a ukierunkowaną na działanie służące rozwojowi małej energetyki wodnej. Pan, jako człowiek obcy na tym terenie i z obcym sposobem bycia, nie zrealizuje swoich planów w ciągu 2-4 lat. Ja Panu pomogę te plany zrealizować i szybko, i sprawnie, bo na tym terenie działam jako inżynier od 50 lat" - podsumował Zommer senior. - To jest dla mnie jakiś koszmar. Jako właściciel nic nie mogę na swojej własności robić, nawet remontu, choć obiekt jest mocno zniszczony. A ludzie, którzy nie mają tytułu prawnego do nieruchomości, dostali pozwolenie wodnoprawne, stawiają mi warunki i ostrzegają, że nic tutaj nie zdziałam, bo nie jestem swój" - mówi zdenerwowany Bogusław Fluderski. Cztery jazy w jednym Powodów do zdenerwowania miał więcej. Już po zapłaceniu 930 tyś. zł syndykowi nowy właściciel odnalazł dwie rodziny zameldowane na terenie młyna. W kupionej turbinie brakowało istotnych części, a syndyk obciążyła go VAI za towary zwolnione z tego podatku, nadające się tylko na złom i niepo-siadające wymaganej dokumentacji. Najgorsze było jednak to, że zdaniem urzędników starostwa gry-fickiego i wojewody zachodniopomorskiego Bogusław Fluderski, kupując młyn, wcale nie został właścicielem jazów na rzece Redze. Tymczasem, pomny kłopotów w Kowalówce, Fluderski sprawdził szczególnie dokładnie swoje prawo do jazów. Jego racje potwierdziły liczne dokumenty. Już w 1993 r. wojewoda szczeciński przekazał ówczesnym PZZ na własność m. in. cztery jazy na działce, którą w całości z nieruchomościami kupił Fluderski. Także księgi środków trwałych, protokół zdawczo-odbiorczy, a przede wszystkim operat szacunkowy sporządzony w lipcu 2003 r. zaliczają cztery jazy do sprzedanej Fluderskiemu nieruchomości. Okazuje się jednak, że ten sam biegły Władysław Górka ze Szczecina, który w operacie dokładnie wymienił cztery jazy, już w styczniu tego roku tłumaczył w piśmie do pani syndyk, że tak naprawdę to był to jeden jaz, a rozbicie na wykazane w operacie pozycje wynika ze względów praktycznych: księgowych, eksploatacyjnych i funkcyjnych". Dziwnym trafem ten jeden jaz miał cztery numery inwentarzowe i różną wartość szacunkową. - Po prostu brak mi słów - mówi Bogusław Fluderski. - To jakiś koszmar. Jako właściciel nic nie mogę na swojej własności robić. A ludzie, którzy nie mają tytułu prawnego do nieruchomości, stawiają mi warunki i ostrzegają, że nic tutaj nie zdziałam, bo nie jestem swój" - mówi Bogusław Fluderski. pani syndyk z pytaniem, dlaczego były dwie umowy. Pani syndyk nie wiedziała o nich. Jednak jej radca prawny Grzegorz Naumann w czerwcu tłumaczył Fluderskiemu w piśmie: Ponieważ obydwie umowy miały tożsamy przedmiot dzierżawy, uznać należy, że za porozumieniem stron umowa z lipca 1995 r. została zastąpiona umową z czerwca 2003 r. (syndyka z dzierżawcami). (...) Z tej przyczyny syndyk nie uznał za stosowne informować Państwa o istnieniu wcześniejszej umowy". Wojewoda uchyla decyzję Starostwo w Gryficach zawiesiło postępowanie o wydanie pozwolenia Fluderskiemu. Młyn dalej stał opuszczony, a właściciel gromadził podania ludzi, którzy chcieli u niego pracować. Starosta Kazimierz Sać zapewnia, że bardzo mu zależy na nowych miejscach pracy i nie ma mowy o szczególnych względach dla kogokolwiek z podmiotów gospodarczych". Nie widzi jednak związku między uruchomieniem elektrowni a rozruchem młyna. - Prąd z elektrowni i tak musi być sprzedawany do sieci - tłumaczy. - A z czego ja mam ten młyn uruchomić? Obiekt wymaga kapitalnego remontu. Planowałem najpierw ruszyć z elektrownią, aby zaczęła zarabiać na remont młyna - mówi Fluderski. W czerwcu przedsiębiorca poskarżył się sędzi komisarzowi Agnieszce Smoleń na syndyk Januszewicz. Pisał o braku reakcji na pisma, o ignorowaniu, o powierzchowności wyjaśnień. Odwołał się także od decyzji starostwa zawieszającego postępowanie. Wojewoda uznał racje Fluderskiego. Uchylił decyzję starostwa w całości. 23 lipca starostwo powiadomiło przedsiębiorcę, że wszczęło postępowanie administracyjne o cofnięcie MEW- Gryfice R i R. Zommer sc pozwolenia wodnoprawnego". Do happy endu jednak daleko. Propozycja za 50 tysięcy Chodzi o drugą umowę z tą samą datą, opiewającą na dzierżawę pomieszczeń maszynowni i komory turbinowej, którą Piotr i Rafał Zommerowie ze Szczecina podpisali z ówczesnym właścicielem młyna - PZZ w Gryficach. Umowę zawarto na 20 lat i nie została wypowiedziana. Na jej podstawie spółka otrzymała w 2002 r. w gryfickim starostwie pozwolenie wodnoprawne obejmujące eksploatację zarówno działających turbin, jak i przewidywanej do uruchomienia". Wydano je na 10 lat. Już w styczniu nowy właściciel gryfickiego młyna dostał od dzierżawców trzy propozycje: że wydzierżawi spółce turbinę do 2012 r.; że przystąpi z nimi do spółki albo że: Spółka nasza przeniesie na Pana na drodze cesji umowę z zakładem energetycznym (...) pozwolenie wodnoprawne i operat wodnoprawny za zwrotem kosztów urządzeń i pozwoleń, które wyceniamy na 50 tysięcy złotych (...)". Syndyk nie uznał za stosowne W maju starosta gryficki zaprosił właściciela młyna na rozprawę wodnoprawną. Spółkę braci Zommerów reprezentował ojciec Jerzy. Z protokołu rozprawy wynika, że interesów dzierżawców broniła Jadwiga Arczyńska, stwierdzając, że w ocenie starostwa jedna z umów dzierżawy braci Zommerów jest nadal ważna". Dlaczego więc nie została przez syndyka ujawniona w akcie notarialnym? Władysław Czapkowski, dyrektor wydziału rolnictwa, leśnictwa i ochrony środowiska w gryfickim starostwie: - Zadzwoniłem do Wszystko w porządku Jerzy Zommer nadal uważa, że jazy nie należą do Fluderskiego, ale nie ma wątpliwości, że nowy właściciel został oszukany. - Tego człowieka wprowadzono w błąd, sprzedając mu gruszki na wierzbie. Do aktu notarialnego można wprowadzić nie swoje rzeczy, i to się często zdarza. I to jest wina syndyka. A teraz wszyscy odpowiedzialni nabierają wody w usta - twierdzi Zommer. Bogusław Fluderski złożył doniesienie do prokuratury m. in. na syndyk Januszewicz. Zarzucił jej świadome wprowadzenie w błąd co do rzeczywistego obciążenia nieruchomości. Prokuratura gryficka działała wyjątkowo szybko. Trzy tygodnie wystarczyły prokurator Hannie Ścisłowskiej na wnikliwą analizę licznych dokumentów Na początku sierpnia zdecydowała, że wszystko było w porządku, i odmówiła wszczęcia śledztwa."
Jako że jest to cytat nic nie kreślę,kropkuję ...
Obaj adwersarze z tej samej miejscowości : Albert ;Flooder
Zawsze twierdziłem i twierdze,ze media to potęga.Nie kopać sie z końmi,posłużyć sie należy ambitnym dziennikarzem :
http://www.rmf.fm/fakty/?id=84994
Dla równowagi Tygodnik Nowy :
"Awantura o wiatraki
Inwestorzy zamierzają postawić ich ponad pięćdziesiąt. Grupa mieszkańców Skrzatusza nie chce tu widzieć ani jednego. Badania wykazują, że gmina Szydłowo posiada doskonałe warunki do budowy elektrowni wiatrowych. Jak wynika ze wstępnego pomiaru terenu i siły wiatru, w przyszłości mogłoby tu stanąć kilkadziesiąt wiatraków. Na razie planuje się budowę sześciu. Jak zwykle w takich przypadkach, ta z założenia proekologiczna inwestycja jest blokowana przez osoby przedstawiające negatywny wpływ elektrowni na otaczające je tereny oraz znajdującą się tu faunę i florę. Również jak zwykle część argumentów znajduje pokrycie w rzeczywistości, a inne bliższe są zabobonom, mówiącym o tym, że krowy przestaną dawać mleko, kury znosić jajka, a psy będą kręciły ogonami zgodnie z ruchem śmigieł elektrowni. Elektrowniom mówią: NIE! Dwa lata temu 22 osoby â mieszkańcy tak zwanych czerwonych domków w Skrzatuszu â podpisały się pod protestem w sprawie budowy wiatraków. Od trzech lat na czele tutejszych przeciwników elektrowni stoi mieszkaniec Skrzatusza Tadeusz Płachta, który sypie wadami elektrowni jak z rękawa. - Powodem tego, że nie wyrażam zgody na budowę elektrowni wiatrowych w obrębie Skrzatusza, jest za mała odległość od wsi wiatraków o wysokości około 150 m. Będą one miały szkodliwy wpływ na zdrowie mieszkańców, przede wszystkim na słuch, wzrok i układ nerwowy. Poza tym, że nikt nie chciałby i nie mógłby mieszkać w pobliżu elektrowni, to uniemożliwią one rozbudowę wsi w kierunku Piły, gdyż zabronią tego obowiązujące przepisy. Jedna taka elektrownia powoduje hałas ponad 100 dB, głośniejsza jest od tramwaju. Będą one powodowały omiatanie i osuszanie przyległych gruntów, szczególnie w suchych latach, kiedy i tak grunty odczuwają brak wody. Wiatraki zrujnują lokalny mikroklimat. Zbyt bliska odległość od jeziora, które wraz z przyległymi bagnami ma powierzchnię ok. 25 ha, spowoduje wypłoszenie z niego zwierzyny i dzikiego ptactwa, a także uniemożliwi zwierzętom korzystanie z wodopoju. Każdy mieszkaniec Skrzatusza zaobserwował, że przez teren, na którym mają stanąć elektrownie, przebiega szlak przelotowy dzikich gęsi. Śmigła będą powodować zabijanie się nie tylko gęsi, ale i innego ptactwa. Ponadto wiatraki oszpecą krajobraz, uniemożliwią rozwój agroturystyki, która może przynieść pracę i dochody wielu mieszkańcom. Elektrownie mają powstać za blisko od drogi Skrzatusz â Piła, którą zmierzają liczne pielgrzymki do Sanktuarium Maryjnego w Skrzatuszu. Do tego zwracanie uwagi na tak wysokie wieże przez korzystających z drogi powodować będzie wypadki. Wiatraki uniemożliwią prowadzenie produkcji ekologicznej. Dojazd do elektrowni ciężkich pojazdów (szczególnie przy budowie) spowoduje uszkodzenie dróg. Co więcej, inwestorzy nie proponują żadnego miejsca pracy, a elektrownie, jak mówią, będą wykonywane za granicami naszego państwa. Raport, w oparciu o który wszystkich uzgodnień dokonali wójt i starosta, jest stronniczy i nie wszystko w nim zawarte pokrywa się z prawdą â mówi Tadeusz Płachta, autor wielu odwołań i skarg na planowane inwestycje. Skargi i zażalenia Od 26 sierpnia 2004 r. do Urzędu Gminy Szydłowo wpłynęło siedem wniosków o wydanie decyzji o warunkach zabudowy oraz decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach zgody na budowę sześciu siłowni wiatrowych i jednego masztu do pomiaru prędkości i kierunku wiatru na terenie gminy. Dwie z nich to tak zwane elektrownie duże, o wysokości ponad 100 m. Mają one stanąć w obrębie wsi Skrzatusz. Tu mają też działać trzy mniejsze, o wysokości 20-30 m. Jedną małą siłownię inwestorzy chcą postawić w obrębie Kotunia. Maszt do pomiaru prędkości wiatru, który ma stanąć w rejonie Klęśnika, ma dać ostateczną odpowiedź, czy rzeczywiście opłacalna będzie budowa ponad pięćdziesięciu wiatraków na terenie gminy. Ciągnąca się już trzy lata sprawa odwołań i zażaleń nie daje inwestorom nadziei, że wiatraki staną w najbliższym czasie. - Problem w tym, że prawo w Polsce jest tak skonstruowane, że odwoływać może się każdy, nawet nie podając merytorycznie ważnego powodu. Autor odwołania może napisać, że nie zgadza się na budowę wiatraków, bo inwestor ma za duże uszy. To wystarczy, żeby odsunąć budowę inwestycji o kolejne kilka miesięcy. Dlatego nie mam pretensji do autora odwołań, ale do złych przepisów â mówi jeden z inwestorów, Ireneusz Wieczorek. Tadeusz Płachta dokładnie przygląda się wydawanym w tej sprawie dokumentom i co chwilę znajduje w nich błędy, o czym niezwłoczne informuje odpowiednie instytucje. Cd . w TN "
Uczyć sie panowie od obu tych panów
Warto zapoznać sie z tym :
http://samorzad.pap.com.pl/dokumenty/20 ... 07_bak.pdf
Trochę pokory i wyważonej chełpliwości, bo urządzenia "pójdą w kamasze" i to tylko dlatego ,ze ktoś komuś coś będzie usiłował udowodnić i a nóż udowodni - a tu będą zgoła inne prawa i wykładnie.
Obu panom /nawiązując do boksu a z tego co wiem obaj tej samej kategorii wagowej super ciężka inwestyciach OZE/ośmielam sie uniżenie zaproponować ,aby spotkali się na barce w centrum,przy szklanicy miodu,topory zakopać,miecze pochować, bo jak tak dalej.... zostana tylko zgliszcza.
Z harcerskim (tylko z czyjej RZeczy... "

CZUWAJ !
P.S. Znikam zaszyć sie w buszu "NATURA 2000" z kosa na sztorc oczekując ekoterorystów
